poniedziałek, 12 stycznia 2009

Spędziłam trochę czasu na porodówce i zupełnie odechciało mi się mieć kiedykolwiek dzieci. Fascynujące rozmowy o kupkach, długich porodach, komplikacjach neurologicznych itd. To dla mnie za dużo. I po co się tak męczyć? Odpowiedź przedłużenie gatunku mnie nie interesuje.

Myszy nadal się nie pozbyłam. Wpierniczają trutkę ja kaszkę manną. Co z nimi robić? Chyba faktycznie poustawiam łapki i wszystkie wymorduje. Chyba obudził się we mnie instynkt chorego psychicznie zabójcy, albo geniusza zła (za dużo kreskówek).



Jak na razie muszę przygotować na jutro argumenty za zapłodnieniem In vitro. Zostałam wciągnięta w debatę w brew mojej woli. Po prostu mój wspaniały katecheta podszedł do mnie i zapytał „Jesteś za czy przeciw?”. Koniec rozmowy. Czemu ja nie mogę siedzieć na tych lekcjach cicho? Nie pamiętałby nawet mojego imienia i po kłopocie. Właściwie to mogłam się trochę popytać w szpitalu, ale byłam zajęta poskramianiem nudności.

1 komentarz:

  1. Co do ciąż, dzieci, ubranek, weluru i kołysek, to dostaję od tego wzdęcia.Na szczęście nie jestem jedną z tych osób które po zobaczeniu dziecka udają pawiana i skaczą obok niego i robią głupie miny niszcząc przy tym dziecku psychikę.Ostatnią rzeczą jaką bym chciał, to znaleźć się na porodówce, wśród spoconych mamusiek i zestresowanych ojców.I gdzie tu ten cud i piękno narodzin?

    OdpowiedzUsuń